Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Teatr NN

Michał Friedman opowiada o rodzinie, o Pesach, chasydach turzyskich i o Kowlu, mieście rodzinnym

Anka Grupińska. Z opowieści polskich Żydów. Michał Friedman opowiada o rodzinie, o Pesach, chasydach turzyskich i o Kowlu, mieście rodzinnym, dwutygodnik.com

Michał Friedman opowiada o rodzinie, o Pesach, chasydach turzyskich i o Kowlu, mieście rodzinnym

Ja pochodzę z miasta Kowel, mój ojciec natomiast pochodzi z Brześcia. On ukończył szkołę zawodową rosyjską i był mistrzem ślusarskim, budował między innymi jeden z największych i najpiękniejszych dworców kolejowych na Kresach Wschodnich. W Kowlu ojciec poznał moją matkę, która była bardzo ładną kobietą. Owocem tego małżeństwa były dwie dziewczyny i ja – jeden chłopak.

Matka była modystką. Szyła suknie, szczególnie wyszukane, eleganckie suknie, szyła po warszawsku, modnie. Przychodziły do niej bogatsze panie, m.in. żona właściciela młyna, żona właściciela olejarni. Czasem mama zatrudniała nawet trzy, a regularnie dwie pomocnice. Warsztat był w naszym mieszkaniu – mieliśmy trzy maszyny singerowskie. Matka regularniej zarabiała niż ojciec. Po śmierci ojca pracowała na utrzymanie całego domu. Mama miała cztery siostry (ich imion nie pamiętam) i jednego brata, Jidl, w Ameryce. Od czasu do czasu oni przysyłali nam po kilka dolarów.

Ojciec był jak na owe czasy wykształconym człowiekiem, bo skończył miejską szkołę zawodową. Pracował przy budowie dworca i, po jego otwarciu, założył warsztat ślusarski do spółki z drugim Żydem. Oni zatrudniali dwóch czeladników. Ale zamówień było mniej, i pod koniec lat dwudziestych ojciec przeszedł do pracy w firmie Red Star Line, angielska firma. Była też firma White Star Line. Obie firmy zajmowały się organizowaniem transportu emigrantów do Ameryki. Bo po pierwszej wojnie była ogromna emigracja ze wschodu do Stanów Zjednoczonych. Głównie Żydzi korzystali, ale nie tylko.

(...)

Stół był nakryty białym obrusem. Na stole trzy mace przykryte serwetą. Jeden kawałek macy urwało się i chowało tak, żeby dzieci mogły szukać. To się nazywa afikomen. Cztery kielichy trzeba wychylić przy czytaniu Hagady. I jeden kielich osobny, wyrzeźbiony dla proroka Eliasza. Drzwi otwierało się w pewnym momencie, żeby Eliasz mógł wejść. Kiedy byłem mały, oczywiście wierzyłem w przybycie Eliasza. Świętujemy Pesach przez pamięć o tym, że byliśmy kiedyś niewolnikami w obcym kraju. Dlatego też otwieramy drzwi dla Eliasza i dla każdego, który jest głodny i spragniony. Najmłodsi zadają cztery znane pytania. Kiedyś się mówiło o głupcu jakimś: o, to jest filozof od czterech pytań.

Więc święto Pesach było bardzo uroczyste, łączyło się z początkiem wiosny. Obowiązkiem rodziców było zafundować dzieciom nowe ubranka albo coś nowego. I na podwórku spotykali się chłopcy i dziewczęta i wszyscy byli tacy nowi. Pozdrawiali się, ci w nowych ubrankach, mówili – titchadesz, czyli, żebyś się odnowił. Do tradycyjnych zwyczajów należała gra w orzechy (to były orzechy włoskie). Grano tak jak w klipę: rzucano orzechy, a potem drugim orzechem trzeba było trafić. I kto trafił w kupkę większą, ten zagarniał wszystkie. (...)

Kowel to żydowskie miasto z peryferiami.Na nich mieszkali Ukraińcy i Polacy, którzy tworzyli odrębne miasto. Przez miasto przepływała rzeka Turia. Kowel dzielił się na trzy kwartały. Stare miasto, po jednej stronie rzeki, nazywało się Zand, piasek, bo na gruncie piaszczystym było budowane. W części nowej, po drugiej stronie Turii, był Kowel, gdzie mieszkali Polacy zatrudnieni głównie w firmie kolejowej Depo, oni remontowali wagony i lokomotywy. (...)

To powiatowe nieduże miasto było czymś więcej niż sztetl. Było twierdzą inteligencji żydowskiej, hebrajsko-żydowskiej. Starsi mówili jeszcze po rosyjsku, a nowe pokolenie przyjęło już język polski. Ludność żydowska w moim mieście nie należała do bogatych, choć było kilku bogaczy. Jeden nazywał się Armarnik. On miał młyn. Danziger. I był jeszcze Cuperfein, właściciel olejarni. Sztern był bardzo skąpym człowiekiem i kiedy delegacja z gminy przychodziła, żeby on dał pieniądze na posag dla zdolnej, ale biednej dziewczyny, to on, Sztern, mawiał – to mi się podoba, dziewczynie trzeba pomóc. Gienia – mówił do żony – daj mi płaszcz, ja idę z nimi zbierać.

U nas były dwie duże synagogi. Oprócz tak zwanych sztiblech, domów modlitwy, które były branżowe. Tragarze, malarze, szewcy mieli na swoich ulicach modlitewnie. Na Zandzie była duża, piękna, trochę w stylu obronnym, synagoga. W święta występowali tam najwybitniejsi kantorzy żydowscy: Kusowicki, Rozenblatt. Był również chór, do którego należało kilku kolegów z mojej klasy. I była jeszcze jedna synagoga w mieście, prywatna, zbudowana przez bogacza miejskiego, Eppelbauma. On, jak to się mówi, żył w grzesznym związku z Ukrainką, to, pamiętam, zawsze miasto mu zarzucało. Opowiadano, że on, żeby zmyć ten grzech w przyszłym życiu, wybudował synagogę. Myśmy chodzili się tam modlić w wielkie święta: w Rosz haSzana, Jom Kipur, Pesach, Szawuot i Sukkot, w te trzy pielgrzymie święta i Straszne Dni. Ta synagoga została w mojej pamięci jako miejsce tragiczne. Opowiem o tym później.

(...)

Był szpital żydowski w Kowlu utrzymywany przez gminę. Dyrektorem tego szpitala był Ukrainiec, który znał język żydowski i czytał nawet gazetę „Der Moment”, ale w czasie okupacji on okazał się nacjonalistą i kolaborantem niemieckim.

Dwa koedukacyjne gimnazja w mieście, które liczyło dwadzieścia kilka tysięcy mieszkańców, i gazeta „Kowler Sztime”,i dwa kluby żydowskie: Szaloma Alejchema i klub Pereca. Organizacje syjonistyczne miały także swoje kluby i biblioteki. A na ulicy żydowskiej toczyła się walka o język: jidysz czy hebrajski. To miasto było dosyć świeckie. Ważnymi instytucjami było hebrajskie gimnazjum Tarbut i organizacja Poalej Syjon Lewica, która, jak Bund, stała na stanowisku autonomii kulturalnej dla Żydów.

(....)

U nas istniał teatr żydowski po 1918 roku, za czasów carskich to było niemożliwe. Amatorski teatr, w którym grali robotnicy, nauczyciele, studenci. Cały repertuar klasyki żydowskiej grano w tym teatrze. Przyjeżdżały też często teatry ze stolicy. Teatr istniał do 1 września 1939 roku.

(...)

Do Kowla przyjeżdżali nie tylko wybitni aktorzy, ale również płomienni reportażyści, którzy bardzo często opisywali świat, którego na oczy nie widzieli. I ojciec mnie zawsze brał na te wykłady. Ja pamiętam, jak mnie te wymyślone opowieści urzekały. Ja wtedy zacząłem szukać w bibliotece książek.

„Kowler Sztime” to była gazeta dla wszystkich, ogólnożydowska. Miała jednego redaktora, jednego właściciela, jednego korektora, i to był ten sam człowiek. On się nazywał Jakub Burak. Jego brata spotkałem w Holonie wiele lat po wojnie. Burak Jakub zginął. Ja od czasu do czasu zamieszczałem w „Kowler Sztime” felietony sportowe, po żydowsku oczywiście, i czasami recenzje z widowisk teatralnych.

Mapa

Polecane

Zdjęcia

Słowa kluczowe