Diabelskie duchy w ruinach drukarni
Diabelskie duchy w ruinach drukarni, „Księga Pamięci gminy Józefów Biłgorajski", Tel Awiw 1974/1975. Tłumaczenie i opracowanie Yaron Karol Becker.
Otóż jak przyrzekłem, jeszcze jedna „cudowna” majse, czyli anegdota specjalnie dla niedowiarków, o złych duchach w ruinach starej Józefowskiej drukarni.
A było to w roku 1926. Z gminy przyszło rozporządzenie w ramach akcji na rzecz polepszania wyglądu miasteczka. Dziś powiedzielibyśmy – zabiegu liftingu urbanistycznego lub rewitalizacji miasta. Stara drukarnia rodziny Zecer i Rener zamieniła się w ruinę. Podejrzewano, że po nocach szaleją tam diabły. I chociaż wiara w złe duchy – na skutek oświaty – była w owym czasie w drastycznym upadku, to jednak w gminie (widocznie na wszelki wypadek, tfu, tfu i bez uroku), postanowiono zburzyć ruiny drukarni. A może to było przed wyborami...
Właścicielka rudery nie śpieszyła z wykonaniem postanowienia gminy i kiedy po raz trzeci zignorowała oficjalny list w tej sprawie, zapadła decyzja, że wynajęty przez władze gminy przedsiębiorca budowlany zburzy drukarnię. Koszty robót miały obciążyć rachunek właścicielki. O ich wysokości dowiedziano się poprzez szczególne kanały informacji, nazywane w skrócie JBP, czyli: „Jedna baba powiedziała”. I proszę się nie śmiać, bo informacja była dokładna i bardzo wiarygodna. Jakimś cudownym trafem losu – i śmiem twierdzić, że zupełnie nieprzypadkowym – wyznaczony przedsiębiorca przed przystąpieniem do pracy postanowił wejść do sąsiadującego z ruinami żydowskiego domu, który był chyba szynkiem. Zakładał widocznie, że dobra porcja siwuchy pomoże mu bardziej wnikliwie i jaśniej spojrzeć na przyszły obiekt swojej pracy. Wychylając karafkę pogłębiał swe obserwacje i przechwalał się przed gospodynią szynku, że pije na rachunek transakcji, która miała opiewać na 500 złotych. Wiadomość ta bardzo szybko dotarła do sąsiadki właścicielki ruin i znajomej gospodyni. Ta widząc, że sytuacja stała się naprawdę groźna, znalazła sobie człowieka o imieniu Efraim, który zobowiązał się wykonać pracę wyburzenia za 200 zł., więc o wiele, wiele taniej. W nocy w przededniu przyjścia robotników z gminy, po północy zabrał się do pracy. W ruinach było ciemno, ale nie chciał zapalać świateł, bo bał się przyciągnąć uwagę. Zrobił więc w dachu „okno” wybijając na zewnątrz dachówki. Dzięki temu mógł się wspomagać się przy pracy światłem księżyca, który był tej nocy w pełni.
Romantyczny nastrój pracy przy świetle miesiąca został naruszony głośnymi krzykami. To głos innego mieszkańca Józefowa, Kremera, który na koniach z furmanką mijał ruiny. Widząc zlatujące mu na głowę dachówki darł się wniebogłosy: „Giewałt, giewałt (gwałtu,gwałtu)! Diabły, diabły!”. Przerażony Kremer przeżył wtedy na własne oczy prawdziwy cud: zamiast złych duchów wyszedł ze znanych jako diabelskie gniazdo ruin, jego rodak z Józefowa. Trzeba było niemało wysiłku, aby uspokoić histerycznego furmana. W końcu przekonał się jednak, że to nie diabły miotają dachówkami, a Efraim, koszerny Żyd z Józefowa.
I na tym się kończy właściwie cała historia złych duchów w Józefowskiej starej drukarni i wraz nią legenda o diabłach. Trzeba jeszcze tylko na koniec dodać że przed wschodem słońca przyszło jeszcze kilku robotników – Żydów umówionych przez Efraima, którzy zdążyli wyburzyć budynek do końca. A kiedy nad ranem przyszli do roboty ludzie z gminy było już „po ptokach”. Zrobili to oczywiście lepiej i sprawniej niż goje. Tak, że gmina już nic nie mogła zaszkodzić. Nawet na złe duchy nie mogła już liczyć.