Listonosz
Philip Bibel, Szebreszin, tłum. T. Pańczyk, Warszawa 2012.
Najwyraźniejszy obraz, który rysuje się w mojej pamięci, to widok potarganej brody zawsze zajętego, pachnącego tytoniem, pełnego energii szamesa, Mojsze Kliske – opiekuna naszej ukochanej, sześćsetletniej synagogi.
Najwyraźniej rzadko spał czy odpoczywał: o szóstej rano był już w małej modlitewni na piętrze świątyni. Zamiatał podłogę, ustawiał stoły i ławy, rozpalał ogień w narożnym piecu, żeby ogrzać pomieszczenie. Kiedy wierni zbierali się na poranne modlitwy, pokoik był już przygotowany: nagrzany i czysty. Mojsze często też przejmował obowiązki kantora, jeżeli nie było nikogo innego pod ręką.
Tuż po porannej modlitwie zaczynał swoją codzienną pracę – szedł na pocztę, gdzie odbierał przesyłki dla wszystkich Żydów z naszego miasteczka. Dźwigał dwie wielkie torby, z reguły wypełnione po brzegi.
Tajemnicą poliszynela był fakt, że przed doręczeniem czytał wszystkie pocztówki, a czasami nawet otwierał nad parą niektóre listy, żeby zapoznać się z ich zawartością. Nigdy nie zdradzał, co przeczytał, nigdy nie plotkował, ale świetnie orientował się w tym, co działo się w każdym domu w miasteczku i znał wszystkie sekrety zawarte w powierzonej mu korespondencji.
Jeśli ktoś go zatrzymywał na ulicy, chcąc odebrać zaadresowaną do siebie korespondencję, ze srogą miną przypominał, że listy opatrzone są adresem i tam też powinny zostać dostarczone, nie zaś rozdawane na ulicy.
– A skąd mam wiedzieć, czy pan się pod kogoś nie podszywa? – żartował.