Nagrobek Dawida Lurii
Małgorzata Szejnert, Usypać góry. Historie z Polesia, Kraków 2015, s. 291.
Opowiedział mi (Wiaczysław Ilienkow), że cmentarz zlikwidowano za Chruszczowa, w latach sześćdziesiątych. Co zrobiono z nagrobkami, nikt już nie dojdzie. Ale jedną płytę uratowano. Czarny blok z granitu, którego krawędź, wystającą spod trawy, Wiaczysław widywał w dzieciństwie, kiedy sam chodził do szkoły numer dwanaście.
Kiedy był już dorosłym mężczyzną i redaktorem, poszedł na to miejsce, ale nic nie znalazł. Nikt w sąsiedztwie nie pamiętał żadnego kamienia. Mieszkali tam już nowi ludzie, wielu przyjechało ze wsi. Od tej pory przychodził z saperką i kopał. Płytko, bo płaski kamień nie mógł się zapaść, jeśli w ogóle jeszcze tam leżał.
W końcu go namacał. Teraz pomagał mu Złobin i inni. Powoli odsłonili płytę. Wyglądała imponująco. Pokrywał ją na całej niemal powierzchni głęboki ornament hebrajskiego napisu, ustępujący miejsca jedynie gwieździe Dawida, jak pieczęci uwierzytelniającej dokument.
Z trudem odcyfrowali nazwisko. Nagrobek należał do pińskiego bankiera i przedsiębiorcy Dawida Lurii, zmarłego pod koniec dziewiętnastego wieku. Zastanawiali się, kto mógłby odczytać całą inskrypcję. Pomyśleli o Krasickim i Ginsburgu, dwóch Żydach pińskich, którzy przetrwali wojnę. Edward Złobin opowiada, że długo się kiwali i medytowali. Jeden w końcu oświadczył:
- Ja mógłbym to przeczytać, ale słabo widzę.
Drugi wyznał:
- Ja dobrze widzę, ale nie rozumiem.
Było to już po rozpadzie Związku Radzieckiego i udało się nakłonić władze miejskie, by przewiozły kamień na cmentarz komunalny i znalazły dla niego odpowiednią kwaterę.