Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Teatr NN

Opowieść Stanisławy Cichej

Opowieść Stanisławy Cichej (1924-2000), Polki, mieszkanki Wielkich Oczu

oprac. Krzysztof Dawid Majus

Opowieść Stanisławy Cichej

W dniu 25 sierpnia 1941 roku wróciłam ze Lwowa do Wielkich Oczu i już była zawiązana gmina żydowska zwana Judenrat. Niemcy wkroczyli do Wielkich Oczu 22 czerwca 1941 roku i zaraz zabrali się do organizowania urzędów. Przewodniczącym tej gminy Judenrat był Wolu Thaller, a sekretarką jego siostrzenica, żona Wisla Thallera, chyba Estera. Bardzo piękna i sympatyczna kobieta. Komendant żandarmerii niemieckiej, niejaki Wolf, bardzo często przyjeżdżał do Wielkich Oczu na posterunek milicji ukraińskiej, nakładając kontrybucje na Żydów, aby ich wyniszczyć materialnie. Wpierw nałożyli, że do dnia tego i tego i godziny tej i tej mają złożyć pod karą tyle pieniędzy, tyle kuponów bielskich i tyle złota. Więc pracownicy Judenratu musieli to wykonać. Za kilka znów tygodni nowa kontrybucja - tyle złota, tyle pieniędzy, itd. Za jakiś znów czas zażądali wszystkie futra, złoto, perły, w ogóle rzeczy wartościowe.

Któregoś dnia przyjechała żandarmeria niemiecka, wprost już tego nie wiem, ale chyba to było w porozumieniu z gminą Judenrat i zabrano do samochodu samych silniejszych i młodych mężczyzn do roboty do lagru. Zaraz po zorganizowaniu tej Gminy wszyscy Żydzi musieli nosić obowiązkowo białe opaski na rękawach z niebieską gwiazdą pod karą. A ta Gmina mieściła się w rynku, w domu Abrahama Weissa, tuż koło Jakowa Halperna, tego krawca. W międzyczasie zabrali również do lagru samego prezesa Gminy Thallera Wola, aby dostać duży okup. Po paru miesiącach został on wypuszczony, przyszedł do Wielkich Oczu, ale bardzo źle wyglądał. Niemcy, to znaczy żandarmeria powiatowa, przyjeżdżali z Jaworowa i tak po prostu ciągnęli ostatnią krew z Żydów. A przytem i ukraińska milicja również dokuczała Żydom w postaci zabierania kobiet i mężczyzn do sprzątania na milicję, do Gminy - ale ukraińskiej, która się mieściła w rynku, gdzie za sowietów był sklep i restauracja.

Rok po przyjściu Niemców, nie pamiętam dokładnej daty, ale było to w czerwcu 1942, chyba w drugiej dekadzie miesiąca, w upalny dzień zajechało kilka samochodów z niemiecką żandarmerią i cywilnych urzędników, nawet w tym było kilka kobiet. Strach był straszny, co to się będzie działo. Więc ci Niemcy chodzili po wszystkich domach żydowskich i spędzali jak bydło na rynek. Każdy mógł wziąć tyle, ile zabrał do ręki. Od rana trwała ta akcja do godzin przedwieczornych. Zaraz plombowali żydowskie mieszkania. Gdy już wszystkich wysiedlili ze swoich domów, wówczas sprowadzili kilka furmanek, takich jak gnój chłopi wozili na pole. Słabszych i starców, w ogóle kto nie nadawał się iść na piechotę, wieźli, a resztę pędzili jak bydło, kopiąc po drodze, wprost się znęcając, do Krakowca, 7 km od Wielkich Oczu, do większego getta. W tym czasie w ukraińskiej milicji był takim pomagierem niemy z Horyszni, Stanisław Węgierak, którego pospolicie nazywali Ija. On prał bez litości taką pałą jak zwierzęta, nie patrząc gdzie i kogo, czy to kobieta stara, czy dziecko. To wszystko zakończyło się ulokowaniem Żydów w Krakowcu w getcie.

W następnym dniu wójt Józef Smutek z Kobylnicy Ruskiej i sekretarz Włodzimierz Bułycz z Wielkich Oczu, jako władza i gospodarze gminy, wyznaczyli ludzi do zwożenia tych wszystkich rzeczy do jednego budynku do Justa, tego który miał szynk z alkoholem i sami mając w tym czasie dostęp obłowili się sowicie tym wszystkim.

Dużo Żydów się ukrywało, mimo strasznej kary grożącej odebraniem życia, po katolikach, ale później i to Niemcy wykryli. W getcie, jakie tam życie było Żydów, to nam wiadomo. Straszne. Głód, brud i nędza. Miałam okazję kilka razy pod strachem rozmawiać z Iciem Justem, z panią Augustową, matką Joska-Bera, na granicy getta, i widzieć te barłogi-prycze, gdzie spali.

W międzyczasie Ukraińcy przeważnie zameldowywali Żydów i doprowadzali do posterunków, bo była taka odezwa. Wówczas przyjeżdżała żandarmeria niemiecka z Jaworowa. Był taki tam komendant zwany Wolfem, który nie zjadł śniadania jeśli nie zastrzelił obojętnie jakiego człowieka. Obrabowali takiego Żyda doszczętnie, zaprowadzili na cmentarz żydowski. Jeżeli był jeszcze silny musiał sobie sam wykopać dół i został zastrzelony. Bardzo dużo było takich wypadków. W międzyczasie Żydzi jeszcze z getta z Krakowca wyrywali się nocą i przychodzili na wieś w charakterze zdobycia jakiegoś pożywienia lub dotarcia po kryjomu do swoich domów, gdy jeszcze zdążyli sobie coś zakopać z wartościowych rzeczy, aby zabrać i zamienić na żywność.

Po wysiedleniu Żydów z Wielkich Oczu do getta gmina zaczęła rozbierać niektóre domy żydowskie, zwłaszcza drewniane, i sprzedawać ludziom, przeważnie Ukraińcom ze wsi, a na tych parcelach kto mieszkał w sąsiedztwie, przydzielała tym ludziom, którzy sobie robili zaraz ogrody. W tym czasie rozebrano tę małą bóżnicę, a kto to kupił już nie pamiętam. Część tych cegieł zabrał sołtys Wielkich Oczu, Iwan Semczak. Ci ludzie, którzy rabowali żydowskie majątki, prawie że nie żyją lub zostali wypędzeni do ZSRR w roku 1945 i na zachód po śmierci gen. Świerczewskiego.

Dlatego rozbierano te domy, taka była gadka przyjacieli Niemców, że ma ślad zaginąć po Żydach. Co do cmentarza żydowskiego, to został ogołocony przez ludzi z pomników nagrobkowych przez miejscowych ludzi.

Przypominam sobie Żyda Rosenwassera, dyrektora spółdzielni za sowietów, żonę jego zabrano do getta, a jego jeszcze trochę władze ukraińskie trzymały, bo on był tłumaczem, bo z tych chamów nikt nie umiał po niemiecku. Pewnego dnia przyjechali Niemcy, dali mu bukiet kwiatów do ręki i zabrali na samochód ze sobą. Również było 2 młodych Żydów z Czaplaków, malarzy, którzy malowali posterunek milicji, szkołę gminną. Chyba był to rok 1942. Kazano im iść do Krakowca do getta. Naprzeciw wyszło 2 milicjantów i w lasku pod Krakowcem ich rozstrzelano. To są szczyty barbarzyństwa.

Tyle zostało mi w pamięci i to piszę. To są rzeczy prawdziwe.

Stanisława Cicha, pisane w Rudzienicach, 25 września 1983

Mapa

Polecane

Zdjęcia

Słowa kluczowe