Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Teatr NN

S. Vincenz, Ofiary w Kołomyi. Wspomnienie o żydach kołomyjskich

S. Vincenz, Ofiary w Kołomyi. Wspomnienie o żydach kołomyjskich, [w:] tegoż, Tematy żydowskie, Gdańsk 1993.

S. Vincenz, Ofiary w Kołomyi. Wspomnienie o żydach kołomyjskich

Chciałoby się wspominać Kołomyję z różnych okresów, z różnych sytuacji, a nasz czas niestety jest ograniczony. Pamiętam, że raz po dłuższym pobycie za granicą przyjechałem do Kołomyi i zaszedłem do kawiarni zwanej „Centralną”. Od razu zadziwiło mnie, że kawiarnia była pusta. Wyjrzałem przez okno: jeden jedyny dorożkarz spał na siodle, a jego koń widocznie także się zdrzemnął. Zdziwiłem się zrazu, że miasto tak wyludnione, a po chwili zrozumiałem: to była sobota. Pamiętam dokładnie, że pomyślałem sobie: „Tak wyglądałaby Kołomyja bez Żydów”. Stara ludowa pieśń ukraińska mówi: „Kołomyja ne pomyja, Kołomyja misto”. I cóż to za miasto było! Wieczny targ, ruchliwy, bujny, dokąd każda wieś przyjeżdżała w odmiennych strojach, w innych zaprzęgach, a nawet typy ludzi były odmienne, gdzie każdy kąt był osobliwością dla etnografa. Zazwyczaj sądzi się powierzchownie, myśląc, że Żydzi kołomyjscy zajmowali się głównie handlem. Niestety, nikt nie pokusił się o statystykę rzemiosła, a to niewątpliwe, że większa część rzemieślników kołomyjskich to byli Żydzi. Szewcy, krawcy, kuśnierze, blacharze, siodlarze i inni; wobec niedużej ilości fabryk zaopatrywali w lwiej części potrzeby miasta i rozległej okolicy. Bo znaczenie Kołomyi sięgało od Dniestru aż po najwyższe szczyty Karpat, pod Czarnohorę. I teraz pamiętam różne postacie rzemieślników, wspominam tych, z którymi miałem do czynienia. Ale o tym kiedyś później. [...]

O kilka uliczek od rynku, to jest od Wielkiej Biblioteki, znajdowała się skromna i niepozorna bożnica chasydów kołomyjskich, zwana bojańską. Wzięła ona swą nazwę od miasteczka Bojany na pobliskiej Bukowinie, gdzie żył niegdyś rabin, od którego rozchodziły się promienie wiary i płomienie modlitwy. Wyznawcami jego byli przeważnie ci sami, znani mi mali rzemieślnicy lub mali kupcy. Lecz w bożnicy samej trudno ich było poznać, bo byli przemienieni i niemal wywyższeni. W młodości mej nic nie wiedziałem o tej bożnicy, nie interesowałem się tym wcale, ani nikt chyba z moich przyjaciół i kolegów. „Odkryłem” ją dopiero w wieku dojrzałym, gdy zaproszony przez jednego z mych znajomych, właśnie ze sfery małych kupców, poszedłem na nabożeństwo Sądnego Dnia. Znalazłem w niej fenomen modlitwy tak gorącej, tak przemieniającej, a tak odmiennej u każdego modlącego się, że wszelkie ślady „nowoczesnych” wmówień, jakoby sama modlitwa była tylko jakimś wmówieniem, wyłącznie ułudą czy iluzją, odpadały ze mnie. Nieco później, na moją propozycję, ci sami znajomi zaprosili na nabożeństwo Sądnego Dnia mego przyjaciela, gościa ze Szwajcarii, doktora Zbindena, obecnie prezesa związku pisarzy szwajcarskich. Wnikając w teksty modłów, przedłożone nam gościnnie w przekładzie niemieckim, słuchając śpiewów i łamiącego się tragicznie głosu starca, przewodnika modlitwy, oglądając twarze starców, lecz także ludzi zupełnie młodych, wyczerpane postem i wysiłkiem nieustannej modlitwy, przesiedzieliśmy razem z mym przyjacielem Szwajcarem pierwszego wieczora aż do północy, a następny dzień aż do wieczora. Tylko że my, goście chrześcijańscy, wychodziliśmy na posiłki, a wszyscy modlący się pościli bez przerwy, a nawet ci starcy, nawet ci, którzy mdleli z wyczerpania, nie wzięli do ust ani kropli wody.

Nigdy obecność Sądu Bożego i nocy Sądu - mimo że myśl sama jakoś za twarda dla mych wyobrażeń katolickich czy koncepcji platońskich - nie przybliżyła mi się bardziej przekonywająco. Powiedzieliśmy sobie obaj z mym przyjacielem, że świat obecny mógłby się nauczyć w tej małej bożnicy czegoś najważniejszego.

Ileż siły duchowej kryło się pod tymi niepozornymi chałatami! Na jednej uliczce, tej wokół Wielkiej Biblioteki, śledzono pochód myśli najnowszej, a na drugiej - ogień nie gasnął ani na chwilę, rozpalał się chyba nie mniej płomiennie niż przed wiekami.

 

Słowa kluczowe