Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Teatr NN

Wspomnienia Jana Bułhaka o Mirze

Jan Bułhak, Kraj lat dziecinnych, Gdynia 2003, s. 206.

Rynek w Mirze
Rynek w Mirze (Autor: nieznany)

Z Żuchowic, jak mówiłem, jechało się do Mira, gdzie zwykle zatrzymywaliśmy się na popas, gdyż była to połowa dalekiej drogi. Stawaliśmy w zajeździe Lewina, niedaleko rynku i byłego kościoła dominikanów, zabranego na cerkiew. Ojciec wychodził za interesami, których miewał zawsze dużo w miasteczku, a matka zajmowała się sprawunkami i przygotowaniem posiłku. Zjawiał się na stole samowar i doskonałe obwarzanki, złociste i chrupiące, które razem z piernikami były mirską specjalnością. Wszyscy przepadaliśmy za tymi miodowymi żydowskimi piernikami, gryziono je z gustem przez drogę, a resztę przywożono do domu. Miały one kształt dużych placków z naciętymi kwadratowymi poduszeczkami o pięknym, nasyconym kolorze złotawo-brunatnym. Poduszeczki odłamywało się po linii nacięcia i każda starczyła dokładnie na jeden kęs. Być może, że te pierniki nie różniły się od piekarnianych ciasteczek, ale mnie wówczas smakowały równie wybornie jak karmelki kupowane w Klecku u Elki Smarkatej. Widocznie w jednych i drugich był ukryty cudotwórczy eliksir młodości i na tym polegała tajemnica ich smaku. Gdy rodzice długo nie wracali, zaczynałem się nudzić. Z pewnym zajęciem spoglądałem na ciemnoczerwone baszty zamku, widoczne ponad dachami żydowskich domów, ale oczywiście nie starczyło mi inicjatywy, by samemu pójść do niego, na co by zresztą rodzice mi nie pozwolili. Zamek był odległy o paręset kroków od miasteczka i wyglądał naprawdę wspaniale, imponująco i smętnie, jak każda przebrzmiała wielkość. Ale nikt dokoła nie zdawał się go dostrzegać, patrzano nań, nie widząc go zgoła, jakby go wcale nie było i przyznać muszę niestety, że i moi rodzice zastosowywali się pod tym względem do miejscowego zwyczaju. Wskutek tego i ja niewielką uwagę zwracałem na zamek, choć w innych warunkach byłby on z pewnością wywarł na mnie wielkie wrażenie. Czekając na rodziców i na odjazd w dalszą drogę, szedłem do stodoły furmana, by zobaczyć, czy nie zaprzęga już koni. Stodoła była ogromna i dotykała bezpośrednio karczmy, z którą była nakryta wspólnym dachem tak, że się wjeżdżało z powozem do wnętrza i wysiadało wprost na schodki prowadzące do stancji gościnnej. Dach stodoły był cały w dziurach i promienie słoneczne, przedostając się tamtędy, strzelały w głąb jasnymi smugami i oświetlały gołębie, gnieżdżące się na poddaszu. Jaskrawe plamy słoneczne mocno kontrastowały z resztą zacienionej przestrzeni i dodawały jej tajemniczości. Po toku przechadzały się gołębie i kury, konie żujące obroki przy drabinach dopełniały obrazu, a wszystko razem przypominało betlejemskie jasełka i Narodzenie Chrystusa, widziane w książkach, i czyniło zajazd w moich oczach szczególnie wymownym i malowniczym.

Mapa

Polecane

Zdjęcia

Słowa kluczowe