Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Teatr NN

Wspomnienia Jana Bułhaka o Nowogródku

Jan Bułhak, Kraj lat dziecinnych, Gdynia 2003, s. 76-77.

Nowogródek, rynek
Rynek w Nowogródku, ok. 1900, zbiory Instytutu Sztuki PAN

W pobliżu Nowogródka wjeżdżaliśmy znowu na trakt pocztowy, wysadzany brzozami, a w miarę zbliżania się do miasteczka droga coraz powabniej falowała razem z rosnącą górzystością okolicy. Pejzaż stawał się rozmaitszy i bogatszy, wędrowne orszaki brzozowych przysad miękko spływały w dół i łagodnie wznosiły się do góry, zakreślając zielone łuki, z dala podobne do sprężonych gąsienic. W zakolach gościńca okolica dostawała coraz nowej ozdoby i wyglądała jak jeden nieprzerwany ogród obsadzony nie kończącymi się alejami i ogród ten szumiał drzewami, mienił się łanami zbóż i całą twarzą śmiał się do słońca. Z uciechą przesuwały się oczy po znajomych szczegółach tego pejzażu, coraz piękniejszego w miarę zbliżania się do Nowogródka.

Nowogródek, okazale rozłożony na wyniosłym wzgórzu, stanowiącym najwyższe wzniesienie, świecił z dala widnymi zwaliskami zamku i starożytną farą u stóp zamkowych. Od nas wjeżdżało się doń ulicą Korelicką, najpierw przez kałuże błota, potem po bruku, pełnym złośliwych dziur i wybojów, by wreszcie trafić na zatłoczony rynek, szary od chłopstwa, a czarny od Żydów, ciasno zapełniony rzędami furmanek, jeśli to był dzień targowy. Stawaliśmy opodal w „pierwszorzędnym" zajeździe Boruchowicza albo w tak zwanej Zarskiej karczmie, które zresztą obydwa były równie brudne i zapluskwione jak inne hotele, mniej renomowane. Nie zwracano na to uwagi, bo pokoje były potrzebne tylko na krótko we dnie i w takiej spelunce nigdy nie nocowano, łatwo znajdując w razie potrzeby nocleg gdzieś u znajomych w domu prywatnym.

Ledwie zdążyło się wejść do „numeru" i rozgościć się w jego niechlujnym wnętrzu, jak przez uchylone drzwi zaczynały zaglądać przymilnie uśmiechnięte twarze przekupek, a niebawem cała hurma z pudłami pod pachą nawadniała pokój, wyczyniała piekielny harmider i nieproszona zarzucała wszystkie meble swymi towarami, zachwalając ich dobroć, przekrzykując się i mitygując wzajemnie. Robił się sądny dzień, od którego nie było sposobu uwolnić się inaczej, jak wyrzucając za drzwi całe towarzystwo. Ale nowogródzkie przekupki, pełne wigoru, nie dawały się zastraszyć byle czym. Potrafiły nawet osaczyć powóz i unieruchomić go na środku rynku i trzeba było nie lada wytrwałości, by im dotrzymać pola. Znany był wówczas wypadek, gdy jakiś młody ziemianin, żartowniś i facecjonista w zabawny sposób zakpił sobie z natrętnych kupcowych. Zatrzymał się był w powozie na rynku i rozglądał się, czekając na kogoś. Gdy go Żydówki zauważyły, zaczęły mu znosić do powozu pudła z galanterią, otwierać i zachęcać do oglądania w nadziei na większe zakupy.

Ziemianin poddawał się biernie tej napaści, a gdy towarów nazbierało się pełno, kazał furmanowi ruszać. Ten palnął z bata, poderwał czwórkę i powóz potoczył się po bruku, uwożąc skarby żydowskiej galanterii. Wszczął się krzyk, pisk, lament, przestraszone Żydówki rzuciły się doganiać. Zaprzęg cwałował szparko, a za nim przez cały rynek pędziły kupcowe, wyścigowym galopem. Dopiero wówczas dowcipniś kazał stanąć, dopuścił do siebie zdyszane prześladowczynie i z głupia frant zaczął się informować o przyczynie ich wzruszenia. Gdy mu ją wytłumaczono, oświadczył roznamiętnionym Żydówkom, że złożone towary uważał za upominek, ponieważ sam o nie nie prosił i niczego nie potrzebował, i dlatego chciał z nimi już jechać dalej. Skoro zaś to było nieporozumienie i kupcowe nie chcą go obdarować, więc je przeprasza i grzecznie prosi o oczyszczenie powozu z niepotrzebnych pudełek.

Tak sobie zażartował ów ziemianin, ale w naszym wypadku sprawa była trudniejsza, bo wszystkie kupcowe, jako znajome, starały się rozczulić miękkie serce matki, narzucając się jej w sposób bezczelnie dokuczliwy, i zawsze postawiły w końcu na swoim, zdzierając za towar jeszcze drożej, niżby wzięli w sklepie. A sklepy były tuż obok, o kilkanaście kroków, w środku rynku wznosiły się murowane halle na słupach z mnóstwem ciemnych i ciasnych kramików (...). Wielka musiała być w miasteczku bieda, jeśli podaż tak dalece przewyższała popyt. Pomimo tego handel odbywał się na wesoło, bez pospiechu, poczciwą, staroświecką modą, z hałaśliwymi targami, z siarczystymi zaklęciami, z długimi gawędami o sprawach rodzinnych i prywatnych, bo miasteczko ówczesne miało charakter wiejski, dobrodusznie poufały, daleki od sztywnego i zimnego formalizmu wielkich miast. A ceny przy tym mówiło się inaczej, jak w złotych polskich, choć to było już kilkanaście lat po powstaniu: obok rubli kursowały jeszcze monety z napisem „Królestwo Polskie", chociaż z dwugłowym orłem na drugiej stronie, i nikt nawet z chłopów i Żydów nie powiedziałby „siedemdziesiąt pięć kopiejek" albo „półtora rubla", bo jakoś łatwiej i prościej było mówić „pięć złotych i „dziesięć złotych". Po załatwieniu sprawunków rodzice szli na obchód znajomych, a przede wszystkim odwiedzali pannę Wacławę Szulakowską, mieszkającą w swoim ładnym dworku niedaleko fary i zamku. Jeśli Nowogródek w ogóle mało różnił się od wsi, to tutaj było już zupełnie jak w wiejskim dworze. (...) Śliczny to był zakątek, z ogrodu widać było opustoszałą farę na skłonie góry, o której wówczas nie wiedzieliśmy, że była miejscem chrztu Mickiewicza, dalej zwaliska zamku na wysokim stożkowatym szczycie Góry Zamkowej, a stamtąd rozścielał się jeden z najokazalszych widoków panoramowych Nowogródczyzny, bo miasteczko leżało na wysokim płaskowyżu górującym nad okolicą i piętrzyło się wspaniałą sylwetą, z daleka widoczną, od południa, a jeszcze wspanialszą od północy. 

Mapa

Polecane

Zdjęcia

Słowa kluczowe