Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Projekt "Shtetl Routes" ma na celu wsparcie rozwoju turystyki w oparciu o żydowskie dziedzictwo kulturowe pogranicza Polski, Białorusi i Ukrainy.

 

Teatr NN

Zadziwiająca historia o dwóch braciach, których zaniosło statkiem na Morze Lodowate i o ich cudownym ocaleniu

V. Dymshits, red. "Evreiskie narodnye skazki, predaniya, bylichki, rasskazy, anekdoty, sobrannye E.S. Rajze" , St. Petersburg 2000. „Zadziwiająca historia o dwóch braciach, których zaniosło statkiem na Morze Lodowate i o ich cudownym ocaleniu” usłyszana od Jose Ukranta w latach 20. w Krzemieńcu.

Widok na Krzemieniec
Widok na Krzemieniec (Autor: nieznany)

W pewnym mieście żyli dwaj bracia. Jednego zwali reb Chaim, a drugiego – reb Szimszon. Reb Chaim był bardzo bogaty. Jego kufry pękały od srebra i złota. Reb Szimszin natomiast był bardzo biedny, za to jakże był sprawiedliwy: całymi dniami i nocami siedział w synagodze i studiował Torę. Pewnego razu reb Chaim przywołał do siebie brata i tak mu powiedział:

-Posłuchaj ukochany bracie, zbiedniałeś do cna, twoja żona i dzieci głodują. Zatrudnij się u mnie jako zarządca, a ja już zajmę się tym, aby twojej rodzinie niczego nie było brakowało.

Tak i postanowili. Reb Szimszon został zarządcą u swojego brata. Od tej pory interesy reb Chaima szły tak dobrze, jak nigdy dotąd. Za co by się nie brał, wszystko mu się udawało z bożym błogosławieństwem. A wszystko to dzięki zasługom jego brata przed Bogiem.

Pewnego razu reb Szimszon przyszedł do reb Chaima i powiedział, że musi mu się zwierzyć z pewnej tajemnicy, ale może zrobić to tylko tam, gdzie nie będzie zbędnych uszu, tak więc będą musieli wynająć kapitana i marynarzy, wsiąść na statek i wypłynąć na otwarte morze. I dopiero na morzu wszystko mu opowie. Tak i postąpili.

Odpłynęli, i kiedy tylko reb Chaim i reb Szimszon zaczęli rozmowę – nagle - nadleciał straszny wicher i poniósł ze sobą statek w niewiadomą stronę. Bracia wybuchnęli płaczem. Ale jakby nie płakali,  wiatr robił się coraz silniejszy, aż wreszcie uniósł statek na drugi kraniec oceanu, na Morze Lodowate. Nastąpił wieczór. Reb Chaim i reb Szimszon pomodlili się i poprosiwszy Boga, aby zawrócił ich do domu, do żon i dzieci, poszli spać. Następnego dnia, kiedy reb Szimszon obudził się, zobaczył dookoła inne statki, które wiatr także zaniósł na Morze Lodowate.

Wówczas, długo nie zastanawiając się, reb Szimszon wyłamał deskę ze swojego statku, przerzucił jej drugi koniec na następny statek i wyruszył popatrzeć, co tam się dzieje. Kiedy obaj z bratem przeprawili się na drugi statek, zobaczyli, że dookoła leżą ludzie - zmarli z głodu kobiety i mężczyźni - a wokół nich walają się stosy srebra i złota. Reb Chaim prędko znalazł dużą torbę i zaczął ją napełniać srebrem i złotem, a reb Szimszon w tym czasie wyruszył od statku do statku. Zobaczył, że wszędzie leżeli sami martwi. I pomyślał: zapewne i mnie czeka taki koniec.

Szedł dalej. Nagle widzi: przed nim stoi ściana, której końca nie widać. I ściana ta cała zapisana jest imionami tych, którzy zginęli. Wówczas reb Szimszon wziął i zapisał wszystkie te imiona mówiąc:

-Boże, dopomóż mi stąd się wydostać, a wyruszę do wszystkich miast i ogłoszę ludziom te imiona, tak, żeby kobiety mogły przestać być agunami, a mężczyźni mogli ponownie się ożenić.

I ufając w to, że Bóg go nie zostawi, reb Szimszon wyjął nożyk i zaczął wdrapywać się po ścianie: postawi jedną nogę, zaczepi się nożykiem, podciągnie się i postawi drugą… Nagle ktoś spuścił reb Szimszonowi linę i podciągnął go tak, że w mgnieniu oka znalazł się on na szczycie ściany.

W tym czasie reb Chaim zapełnił swoją torbę srebrem i złotem i zarzucił sobie na plecy. Nagle zauważył reb Szimszona na szczycie ściany i także zapragnął na nią wleźć. Ale jak tylko podniósł nogę, worek ze złotem pociągnął go do tyłu, tak, że upadł i o mało się nie zabił. I tak stoją bracia: jeden - na górze, drugi -  na dole i głośno opłakują swój los. Tak oto przyszło im się rozstać. Reb Chaim wrócił na statek, przeczytał psalmy i poprosił Boga, aby pomógł mu z uwagi na zasługi jego brata.

A reb Szimszon w tym czasie obejrzał się i widzi: stoi drzewo. Wysokie, pień gruby i całe usypane jest dojrzałymi owocami. Ponieważ reb Szimszon był głodny, narwał sobie owoców. Wydały mu się one wyjątkowo smaczne – palce lizać. Potem, aby nocą nie rozszarpały go dzikie zwierzęta, reb Szimszon wszedł na drzewo i zanocował tam. A następnego dnia znów ruszył w drogę. Szlak jego prowadził przez las: drzewa tam były zdumiewająco piękne, a owoce również bardzo smaczne. Więc brnie on przez las i płacze wspominając swoją żonę, dzieci i nieszczęśliwego brata, który został na statku. Tak reb Szimszon szedł, szedł, aż nagle zobaczył pagórek, a w pagórku drzwi. Podszedł bliżej, otworzył szeroko drzwi, a stamtąd wyleciał straszny wicher, powyrywał z korzeniami drzewa w lesie i dotarłszy do Morza Lodowatego pochwycił statki i wyniósł je na otwarty ocean. I w ten sposób ocalał reb Chaim.

Kiedy reb Chaim wrócił do domu, opowiedział o wszystkim, co mu się przydarzyło. Wtedy żona i dzieci reb Szimszona opłakali swojego męża i ojca i już stracili nadzieję, że go zobaczą.

A reb Szimszon w tym czasie błąkał się po lesie. Brnął i brnął dopóki nie zobaczył w dali wielkiego i pięknego pałacu królewskiego. Podchodzi on do pałacu i widzi młodzieńca ubranego całego na biało. W tym momencie reb Szimszon przypatrzył się: to przecież jego uczeń! Ten również poznał go i mówi:

-Rabbi, jak trafiliście tutaj?

-A ty jak tutaj trafiłeś? – pyta w odpowiedzi reb Szimszon.

-Ja to już dawno na tym świecie – mówi młodzieniec – a to jest Ogród Rajski.

-Jeżeli tak – odpowiada mu reb Szimszon –pokaż mi drogę, która zaprowadzi mnie do domu, do żony i dzieci.

-Ja sam, rabbi – mówi uczeń – nie mogę niczego zrobić, lecz pójdę i spytam praojców – i skrył się za drzwiami.

Wkrótce wrócił i wręczywszy reb Szimszonowi jabłko powiedział te słowa:

-Oto podarek dla Was. A iść trzeba tą ścieżynką. Jak wyjdziecie na szlak, tam już spytacie i powiedzą wam drogę.

Potem pobłogosławił reb Szimszona, który odszedł i wszystko stało się tak jak było mu powiedziane. Poszedł ścieżką, wyszedł na szeroką drogę i wkrótce trafił do jakiegoś miasta. Wszedł do niego i widzi: wszędzie chodzą kobiety i dzieci zawodząc i płacząc. Zaczął wypytywać, co się stało, ale nikt nie odpowiada. Jaki pożytek z biednego przybłędy? Nastąpił wieczór a reb Szimszon pomyślał, że pora pomartwić się o jedzenie i nocleg. Tak i zrobił: zapukał do pierwszego napotkanego żydowskiego domu i poprosił, aby pozwolili mu przenocować i czymkolwiek nakarmili. Gospodarz domu zlitował się nad nim i zaprosił do stołu. Podczas kolacji reb Szimszon mówi gospodarzowi:

-Proszę dobry człowieku, powiedzcie, dlaczego w waszym mieście po wszystkich ulicach chodzą kobiety z dziećmi i płaczą, a i mężczyźni też pogrążeni są w boleści?

Odpowiada mu gospodarz:

-Po co tu opowiadać, miły człowieku, o naszej biedzie? Nam już i tak nikt nie pomoże.

-Ale mimo wszystko opowiedzcie! - poprosił reb Szimszon.

I wtedy ów Żyd opowiedział jemu:

-Rozumiesz miły człowieku, nasze miasto jest stolicą. Tutaj mieszka sam nasz król. I oto teraz jedyna córka króla zasnęła martwym snem i żadne środki, żadne lekarstwa nie mogą jej rozbudzić. Zapraszali już do niej lekarzy ze wszystkich krańców świata, ale nikt z nich nie zna lekarstwa na tę chorobę. Wówczas król wydał postanowienie, że jeżeli jego jedyna córka umrze, to on wypędzi wszystkich Żydów z miasta, a ich dobra zabierze do skarbca. Pościliśmy, modliliśmy się, płakaliśmy, ale nic to nie pomogło – królewna jest już umierająca.

Mówi na to reb Szimszon:

Posłuchajcie, co wam powiem: idźcie do waszego króla i powiedzcie mu, że przyszedł do was biedak, który podejmie się uleczenia jego córki.

Na to gospodarz wstaje, patrzy na reb Szimszona i śmieje się:

-A wy co, mój drogi, zdurnieliście czy zupełnie oszaleliście  - mówi – Lekarze z całego świata nie znają lekarstwa na tę chorobę, a wy mówicie, że wyleczycie królewnę.  Już lepiej się pomódlcie, bo w przeciwnym wypadku jedyne co was czeka to obrzucenie kamieniami.

-A dla was to jaki kłopot? Pójdźcie i powiedzcie, że wyleczę królewnę, a jeśli nie wyleczę, odpowiem głową.

-Pamiętajcie, że możecie zgubić nie tylko swoje życie, ale i nasze.

-Idźcie, idźcie – mówi reb Szimszon- ja wszystko biorę na siebie.

Wówczas gospodarz pomyślał: „No dobrze, pójdę. Skąd mogę wiedzieć, może sam Bóg posłał nam dobrego anioła pod postacią człowieka. I on nas uratuje”.

Pomyślawszy tak, gospodarz wybrał się do króla. Przyszedł do pałacu, ale od razu go nie wpuścili. W końcu pada on królowi do nóg i mówi: Królu i władco, przekazuję, jak było, przyszedł do mnie jakiś biedak, który podejmuje się wyleczyć twoją córkę. A jeśli nie wyleczy, głowę swoją odda. Tylko o jedno proszę cię królu i władco. Jeśli, Boże chroń, królewna i tak umrze, nie gniewaj się na nas.

Odpowiada mu król:

-Dobrze, niech przyjdzie. Ale jeśli nie wyleczy królewny, nie uniknie śmierci. Ale tobie nic się nie stanie.

Żyd poszedł i przekazał wszystko reb Szimszonowi.

-Dobrze - mówi reb Szimszon - idę.

I ruszył do króla. A jak przyszedł do pałacu, to król od razu kazał go wpuścić. Wszedł do sali, gdzie siedzieli król z królową i niezliczona ilość lekarzy. Patrzą oni na biedaka w łachmanach i śmieją się:

-To on ma wyleczyć córkę królewską?!

A król go pyta:

-To ty przechwalałeś się, że wyleczysz królewnę?

Na to reb Szimszon pada mu do nóg i mówi:

-Tak, ja podejmuję się wyleczyć twoją córkę. A jeśli nie wyleczę, odpowiem głową.

-Dobrze-odpowiada król.

-W takim razie-mówi reb Szimszon - zostawcie mnie samych z królewną na dwie godziny, aby więcej nikogo przy niej nie było. Ja ją obejrzę.

Wpuścili go do królewny, a król z królową stanęli pod drzwiami i nastawili uszu. Każda minuta wydawała im się rokiem! Podszedł reb Szimszon do królewny i widzi: leży ona, oczy zamknęła, lada chwila umrze. Wówczas bierze on i zbliża do jej nosa jabłko, które otrzymał. Pociągnęła nozdrzami powietrze królewna i drgnęła. Reb Szimszon bierze i drugi raz podnosi do jej nosa jabłko i przy tym mówi: Weź wdech. Ona bierze wdech i czuje jak wracają jej siły i napływa krew do policzków. Minęły dwie godziny. Tylko dwie godziny. Wszedł król z królową i widzą, że córka ich już ożyła, już rozumie, co się do niej mówi. Bardzo się ucieszyli. A reb Szimszon im mówi:

-A teraz ja pójdę do domu, odpocznę, a potem przyjdę znowu.

-Dobrze – odpowiada król i dziękuje. Potem rozkazuje zaprząc karetę i odwieźć reb Szimszona do domu. Rano reb Szimszon znowu przyszedł, zamknął się z królewną na dwie godziny i znów dał jej do powąchania jabłko, tak, jak robił to do tej pory. A robił tak dopóki nie zaczęła widzieć i mówić.

-Posłuchaj – powiedział wtedy jej reb Szimszon – nie powinnaś nikomu mówić, w jaki sposób cię leczyłem. Jak będą pytać, to odpowiadaj, że leczyłem cię modlitwę. Jeżeli jednak się zdradzisz, umrzesz.

Królewna obiecała mu milczenie. Minęły dwie godziny. Wchodzi król z królową, a córka ich już mówi, już widzi! Król podziękował reb Szimszonowi i powiedział:

-Od tego dnia będziesz nazywać się pańskim doktorem. Ubiorę cię w drogą doktorską szatę, zrobię cię generałem, a ty zostaniesz u mnie, dopóki do końca nie wyleczysz mojej córki.

Reb Szimszon zgodził się zostać w pałacu do tego czasu, dopóki królewna zupełnie nie wyzdrowiała. I wszyscy oddawali mu wielkie honory. Po tym jak królewna wyzdrowiała, zapytał król reb Szimszona, czego sobie życzy. Odpowiada reb Szimszon:

-Niczego od ciebie nie chcę. Podaruj mi tylko miasto, w którym mieszkam.

Odpowiada mu król:

-Miasteczko twoje w złym jest stanie, same rozwalające się chałupy. Dlatego pobądź u mnie w gościach jeszcze rok. A ja w tym czasie rozkażę od nowa wybudować to miasto i tam postawić tobie pałac i podaruję je tobie jako nowe.

Na tym stanęło. Reb Szimszon żył u króla ciesząc się wielkim szacunkiem, studiował Torę, modlił się i służył Bogu. A jak rok zaczął mieć się ku końcowi, król wyprawił wielki bal, zaprosił wszystkich swoich ministrów i okazał reb Szimszonowi wielkie honory. Potem król dal mu ze sobą złota i srebra i posłał naprzód gońców, aby ogłaszali, że wszyscy powinni witać reb Szimszona z szacunkiem i honorami. Reb Szimszon wyjechał i wszędzie go przyjmowali jak samego króla.

Przyjechał on do swojego rodzonego miasta, a jego pałac jeszcze nie dokończony. Wówczas poszedł on do swojego brata i zapytał, czy może on, bogaty człowiek, zatrzymać się w tym domu. A ponieważ nie powiedział reb Chaimowi kim jest naprawdę, tamten go nie poznał. Żyjąc u brata reb Szimszon nagle usłyszał muzykę i pyta:

-Co tam takiego?

I odpowiedzieli mu:

-Wesele gospodarskiej bratanicy. Ojciec tej dziewczyny przepadł i nikt nie wie, gdzie jest.

Wtedy reb Szimszon powiedział:

-Ja też chcę pójść na wesele, chcę popatrzeć na wasze obyczaje.

Odpowiadają mu:

-Ach, jak sobie wasza miłość życzy.

Kiedy reb Szimszon przyszedł na wesele wszyscy zaczęli kłaniać mu się do nóg, a narzeczony posadził go zaraz obok siebie. Narzeczonym był uczeń jesziwy i teraz właśnie mieli zadawać mu pytania, na które musiał odpowiedzieć. Zaczęli go wypytywać, ale okazało się, że on nie odpowiadał zbyt dobrze. A był tam jeden młodzieniec, który odpowiedział na wszystkie pytania. Przypatrzył się mu reb Szimszon dobrze i widzi, ze młodzieniec nie tylko mądry, ale i piękny. Wtedy reb Szimszon poprosił, aby przyprowadzili matkę narzeczonej i powiedział wszystkim, kim jest naprawdę. Następnie rozkazał, aby narzeczonym został ten młodzieniec, który odpowiedział na wszystkie pytania. A potem wesoło spełnili obrzęd weselny.

Reb Szimszon mieszkał w tym mieście do samej śmierci, studiował Torę, modlił się i czynił Żydom dużo dobrego.

Mapa

Polecane

Zdjęcia

Słowa kluczowe